środa, 24 października 2012

4

Zaczęło się 4 lata temu. Dokładnie pamięta, ten dzień. Był piątek 31 października. Od rana wybierałam się na zajęcia wfu i pierwszy raz nie mogłam doczekać się kiedy się skończą, do tego ten tramwaj tak długo jechał- jak nigdy. W końcu jestem. Widzę barierkę i olbrzymią reklamę z Kubusiem Puchatkiem. Jestem. Jestem gotowa, jestem przestraszona, jestem szczęśliwa i niczego nie pewna.
Potem wszystko dzieje się szybko. Przesympatyczna Pani w białym fartuchu prowadzi mnie przez budynek, który wygląda co najmniej jak labirynt. Wejście, w prawo, schody w lewo, do góry, wejście. Uff. Czy ja trafię tu z powrotem? :-)
Drzwi. Napis: Klinika Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej. Co mnie za nimi czeka? Przecież ja nic o tym nie wiem, nie wiem jak się zachować, co mówić, ale wiem, że za drzwiami czeka chłopiec. On jest sam i też się boi. To mi wystarczy- wchodzę.
Otworzyłam te drzwi cztery lata temu. Minęło sporo czasu zanim oswoiłam się z tymi wszystkimi kroplówkami, zabiegami, sytuacjami. Spłynęło sporo łez, wydarzyły się tony radości, przybyły hektolitry nadziei, runęło wiele stereotypów.
Moja decyzja o wolontariacie na onkologii kiedyś budziła konsternację wśród znajomych nie tylko tych dalszych. Dziś powoduje uśmiech i otwiera nas na siebie. Dojrzewamy razem. A ludzie po tamtej stronie drzwi wciąż są tacy sami jak my.