piątek, 20 czerwca 2014

Dziewczynka z plakatu!

Nie pamiętam kiedy pierwszy raz o niej usłyszałam. Może to było w domu nad miską zupy? Może przy filiżance herbaty albo nad zeszytem z fizyki, która za żadne skarby nie chciała mi wejść do głowy? Faktem jest, że mówiono o niej dużo i głośno. O nienaturalnych rozmiarów naczyniaku, o małej dziewczynce i horrendalnie dużej cenie za życie. Kwota samemu nie do zdobycia, polska medycyna rozkłada ręce nadzieje daje leczenie za granicą.
Co musi czuć rodzic, którego nie stać na zapłacenie ceny za życie własnego dziecka?
Czy może jeszcze wtedy wierzyć w ludzi?


"Powinnyście coś zrobić, zorganizować jakąś zbiórkę czy coś."- słyszę. To zdanie dźwięczy mi w uszach do dziś. Na tamten moment uciekam przed nim - dosłownie. Zamykam drzwi pokoju. Chowam się, tu jest cicho, bezpiecznie, tu nikt niczego ode mnie nie oczekuje. Mam niespełna 17 lat i nie lubię swojej szkoły. Najchętniej przemykałabym jej korytarzami niezauważona, a ktoś proponuje mi całkowitą ekspozycję. Wyjście przed szereg, stanięcie na postumencie i ogłoszenie powszechnej mobilizacji, wśród uczniów naszej szkoły, którym delikatnie mówiąc wolałabym nie wchodzić w drogę. To nie dla mnie, nie dam rady. Wycofuję się. Ale tamto jedno zdanie nie daje mi spokoju. Mogę nie zareagować tak będzie prościej, ale czy mogę pozwolić aby mój strach zdecydował o życiu rozkosznej małej blondyneczki?
Tej nocy nie śpię spokojnie.
Następnego dnia. Placyk przed szkołą.
- Ania, a gdybyśmy tak no wiesz my też spróbowały? Możemy sprzedawać ciasta. Wystarczy pogadać z Twoją polonistką, ona prowadzi wolontariat na pewno się zgodzi- mówię na jednym wydechu, mam to wszystko obmyślone, choć tego ostatniego wcale nie jestem pewna. Właściwie niczego nie jestem pewna. Czuję tylko strach, ale on już mnie nie paraliżuje tylko każe brnąć dalej.
- Ale to jest olbrzymia kwota nie uzbierają tego, tu potrzeba firm sponsorów.
- Ale gdyby spróbować tak wiesz od ziarnka do ziarnka.
- No dobra pogadam.
Tak dzieje się  początek. Cieszę się. Wiem, że jeśli sprawa jest w Ani rękach to znaczy, że jest w dobrych rękach.
Kilka dni później staję przed furtką domu zupełnie obcych ludzi. Ja zahukana nastolatka kompletnie nie wiem jak się zachować. Drzwi otwiera mężczyzna. Pytam czy Pan jest tatą Konwalijki? Odpowiada, że tak. Mówię o co mi chodzi, że w LO, że chcielibyśmy i że potrzebuję plakatów. Chwilę rozmawiamy, pierwszy raz widzę mężczyznę, który płacze. Oboje jesteśmy wzruszeni. Te jego łzy zabiorę potem jeszcze na długo ze sobą. W sumie  są ze mną do dziś.
Po chwili jesteśmy już w środku. Dostaję plakaty i ulotki. Jeszcze nawet nie przypuszczam co czeka mnie jutro w szkole.
A czeka sporo. Rozwieszamy plakaty. Na korytarzach pachnie od ciast. A ja stoję przed swoją klasą i proszę o wsparcie dla małej uroczej dziewczynki. Dwadzieścia parę par oczu patrzy na mnie bardzo uważnie. Mam wrażenie, że tropią każdy mój ruch, gest, mrugnięcie powieką.  Trochę się wstydzę mam nadzieję, że mnie nie słyszą.
Usłyszeli. Udało się. Chyba nigdy przedtem ani potem nie wychodzę tak szczęśliwa z tej szkoły, a jasnowłosy Aniołek o niebieskich oczach uśmiecha się do mnie z plakatu. Czuję ulgę.
To było ponad 8 lat temu. Pierwsza akcja charytatywna w jaką się zaangażowałam. Pierwsza i najtrudniejsza, bo pokonywałam w niej siebie. Potem usłyszałam, że Konwalijce się udało, wyjechała na operacje, pieniędzy ofiarowanych przez pewnie tysiące dobrych ludzi starczyło jeszcze na leczenie innych chorych dzieci.
Dlaczego o tym piszę?
Bo spotkałam niedawno Konwalijkę. Jest przebojową, rozgarniętą nastolatką z burzą złotych loków na głowie, którymi kokietuje kolegów. Pewnie za parę lat wyjdzie za któregoś z nich za mąż. Pewnie będzie miała z nim dzieci o uroczych blond włoskach, którym opowie tysiące pięknych bajek, a każda z nich zakończy się szczęśliwie, tak jak jej własna.
Siedziałyśmy na przeciwko siebie, zupełnie dla siebie anonimowe. I dobrze, cieszę tym całą sobą, bo oznacza to tyle, że obie ruszyłyśmy do przodu, każda w swoje dalej!

Kiedy przeglądam na facebooku apele z informacjami o kolejnych maluchach, zbierających pieniądze na leczenie za granicą - przed oczyma staje mi Konwalijka i mam ochotę powiedzieć wszystkim pomagajcie, bo to ma sens, to działa!
Konwalijka żyje, bo ktoś kiedyś nie poddał się zniechęceniu i zawalczył!
Obok nas są dzieci, o które trzeba zawalczyć już dziś by mogły mieć swoje jutro!