niedziela, 11 marca 2012


"Wtedy gdy pada deszcz bez końca i dzień  za dniem wstaje zapłakany, tonący w
wodzie i błocie - musisz Wierzyc, ze wreszcie kiedyś deszcz ustanie."

Poniedziałek poradnia. W poczekalni kolorowo od dziecięcych małych sylwetek. Rzut oka - już są. Czekamy. Słów niewiele. Rozmowa nie klei się. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Milczymy. Dzieciaczki zajęte grą, ten adsorbujący prezent z wczorajszych urodzin okazał się strzałem w dziesiątkę, przynajmniej je zdaje się omijać wlokący się nabrzmiewający niepewnością czas.  
Słowa- przez te dwa ostatnie lata padło ich tyle, że mam wrażenie jakby teraz zupełnie się wypaliły zgasły, przetopiły się w tą niezręczną, a zarazem dobrotliwą ciszę. Ludzie mówią od przybytku głowa nie boli. Od przybytku słów i owszem. Ostatni czas był ich pełen. Może za pełen. Ale w jakimś sensie kiedy odległość oddziela słowo pisane, czy wypowiadane zdaje się być jedynym sposobem obecności czasem tak bardzo nieudolnym... Bałaś się. Słowami chciałam zmniejszyć strach - niechcący zwiększałam  samotność. Im więcej słów tym więcej samotności. Nie dałaś nic po sobie poznać, byłaś jak zwykle delikatna, ciepła, miła, próbowałaś żartować, dziękowałaś. Ale ja wiem przepraszam. Teraz siedzę na poradni. Nie ma słów jest cisza. Dobra cisza. Czasem, gdy słowa odsuwają się w cień zostaje już tylko czysta obecność. Tak krystaliczna jak krople czystej źródlanej wody. Tak krystaliczna jak łzy. One też są dobre. Małe, błyszczące perełki. Mogę się tylko domyślać ile spłynęło ich  wtedy po białych szczebelkach łóżeczka, ile wsiąknęło w szaroniebieski gumolit podłogi. Minęły dwa lata, szmat czasu- chwila. Nie wszystko da się zamknąć w liczby czasami ten sam czas płynie jakby inaczej. 
Kruszynka już po badaniu.  Jak zwykle uśmiechnięta. Śpiewa: "Witaminki, witaminki dla chłopczyka i dziewczynki..." Jak ona urosła! Wydoroślała, z małej przedszkolaczki wyrosła uczennica. Włoski już prawie do ramion upięte w koczka. I jeden i ten sam błysk w oczach, jeden i ten sam uśmiech, czarujący przekuwający uwagę, figlarny :-)) Mam wrażenie jakby czas zupełnie się zatrzymał. Jakby wokół nas wcale nie było tych wszystkich sprzętów, jakby nie było poradni, jakbyśmy w ogóle już na nic nie czekali. Być z Tobą bezcenne :-))
Wreszcie wiadomości, dobre wiadomości nie mogły być inne!!!! :-)) O tamtej chwili nie będę pisać, bo niewiele pamiętam, ona już zapisała się w sercu. :-)) Najważniejsze, że koniec. Koniec szpitala, koniec drugiego etapu leczenia,koniec, koniec, koniec !!!! :-)) Najszczęśliwszy z końców jakie znam :-))


Zgubiłam dystans i nie chce go znaleźć, szczęśliwego znalazce proszę by zachował go dla siebie, mnie dobrze bez niego. :-)  
I jeszcze jedno najważniejsze, podwójne postscriptum :-)
Dziękuję napisałabym za co ale nie umiem. Bo jest jakaś cząstka w tym świecie, której nie dadzą rady opisać słowa ta cząstka serce drugiego człowieka.

niedziela, 4 marca 2012

Wędrówki

Wędruję. Odstawiam na chwilę onkologię. Za sprawą pewnej małej Księżniczki trafiam dwa piętra wyżej. Tymczasowa zmiana- w głowie już powrót ale dopiero z Księżniczką kiedy będzie gotowa na dalsze leczenie.  Teraz jesteśmy razem i to się liczy :-) Oswajam nowy oddział, oswajam siebie. jak wiele tu samotności. Mali pacjenci często nie mają jeszcze roku. Wchodzę. Zaglądam do dyżurki pytam o Księżniczkę. "Sala 15" - odpowiada pielęgniarka. "Do końca i na prawo" Drzwi otwarte na oścież. Duża 4 osobowa sala z jednym wolnym łóżkiem. Na pozostałych 3 maleńkie istotki, trzy nowe życia, trzy nowe nadzieje. Siadam obok Księżniczki stęskniłam się strasznie, uśmiecha się chyba mnie poznała choć ma tylko kilka miesięcy. Przytulam jej rączkę i miarowo łapię oddech. Przytłoczyło mnie przytłoczyły puste krzesełka i wpatrzone w sufit oczka. Wiem ich bliscy często nie mają możliwości bycia przy nich. To także ich tragedia, ich dramat. Tak naprawdę towarzyszą im w każdej chwili towarzyszą sercami, dobrymi myślami, chcę w to wierzyć, wierzę. siedzę patrzę na wiercącą się w łóżeczku Księżniczkę. Pielęgniarka zakręca kranik biorę ją na ręce. Wtula się we mnie na monitorze widzę jak uspokaja się jej serduszko, zasypia, kilka minut później. Jest nam razem tak dobrze. Sielankę przerywa mleko. Pora kolacji :-) Najedzona Księżniczka gaworzy z zadowoleniem na podusi. Słucham jej słodziutkiego głosiku, słyszę jak obok K. płacze przez sen. Zostawiam na chwilę Księżniczkę, głaszcze go delikatnie po główce uspokaja się. Ciekawe o czym śnisz Malutki?
Po chwili słyszę płacz z łóżeczka obok. To D. Kruszynka jest taka maleńka, ze do głowy przychodzi mi określenie Calineczka. Podaję jej smoczek. Łapie mój palec. Jakby mówiła nie odchodź. Na powrót oddzywa się zniecierpliwiona Księżniczka. Kursuje między dysenfekatorem rąk, a łóżeczkami. Po kilku godzinach tutaj potrafię bez patrzenia rozróżnić kto z nich płacze. W końcu zasypiają wszyscy zasuwam szczebelki łóżeczka. Wychodzę. Już wiem, że wrócę. Po drodze mijam jednoosobową salę Dzidziuś w niej leżący płacze w niebo głosy. Biało zielona kołderka unosi się do góry poruszana fikającymi nóżkami. Boże ile tu łez. Tak bardzo chciałabym tam wejść wiem ze nie mogę nie zdążę na kolejny autobus. Wpadam na pielęgniarkę proszę ją żeby tam zajrzała obiecuje zrobić to za chwilę. Chcę wierzyć, że zajrzała. To chyba najdłuższa droga przez korytarz jaką kiedykolwiek szłam. Po prawej stronie sala noworodkowa. Z nazwy. Dzieci które tu leżą mają często kilka miesięcy. Mają swoje łóżeczka, ciuszki, butelki, diagnozy i karty. Ale często to dzieci bez imion. Przeraża mnie to. Imię nadaje tożsamość, konkretyzuje osobę.Wielu rodziców wybiera imię swojej Pociechy zanim ta zdąży jeszcze  pojawić się na świecie. Dzieci z sali noworodkowej są tak samo konkretne, tak samo realne. Tak bardzo czekają na dotyk, na obecność, miłość.... i tak bardzo samotne są w tym czekaniu..
Wyjście. Zamykam drzwi. Wrócę, wrócę na pewno po weekendzie.