środa, 22 listopada 2017

Ciągi dalsze

Gosia ma 28 lat jest szczęśliwą mamą 3 letniej Amelki i 8 miesięcznego Fryderyka. W jej torebce jak w każdej damskiej torebce znaleźć można chyba wszystko: szminka, długopis, stare zdjęcie i różowe słuchawki do MP3ki – już nie działają, ale wciąż pachną nim.
Beata pracuje jako grafik komputerowy w firmie realizującej zlecenia reklamowe. Kiedy dzwonię do niej na początku października nie muszę niczego tłumaczyć plakat na październikową Adorację jest już prawie gotowy ustalam tylko dzień i godzinę – wiem, że będzie dobry.
Marta zawsze tryska entuzjazmem i energią. Kocha snowboard i wycieczki w góry. Na co dzień pracuje w jednej z dużych wrocławskich korporacji. Po pracy stara się organizować eventy dla dzieci z miejscowego oddziału onkologicznego. Pamięta.
Stop klatka.
Poznajemy się kilka lat wcześniej. Świeżo upieczone studentki wkraczające w dorosłość, gdzieś na przedprożach dużego miasta. Na pierwszym szkoleniu dla wolontariuszy słyszymy, że „jesteśmy w grupie dość specyficznych młodych ludzi”, bo jak inaczej nazwać nastolatki, które dobrowolnie decydują się wejść na oddział onkologii dziecięcej? Na ten oddział ukryty, gdzieś głęboko za murami szpitala, o którym nie chce się nawet pamiętać, że jest. Na ten oddział, który wbrew oczekiwaniom nie stoi pusty, gdzie za szczelnie zamkniętymi, szklanymi drzwiami mieści się front. Stawką jest śmierć albo życie i dalsza walka.
Za jedną z par tych szklanych drzwi mieszka chłopiec o niebieskich oczach. Spędzamy razem wiele chwil. Dla niego stajemy się malarzami, odkrywcami i budowniczymi prawdziwych miejskich budowli-  z klocków. Wspólnie dzielony czas pachnie intensywnością, choć jeszcze nie wiemy, że mamy go tak niewiele. Wkrótce przekonujemy się, że dzieci zza szklanych drzwi czasem umierają.
Pstryk
Początek czerwca, ciepłe piątkowe południe, wznoszący się na zielonym pagórku drewniany kościółek łapie promyki słońca, wiatr delikatnie smaga twarze. Uroczystości pogrzebowe poprzedza czuwanie przy chłopcu o niebieskich oczach, które tak nagle zgasły. Stoimy po dwóch równoległych bokach trumny, dwóch równoległych brzegach tej samej historii. To właśnie tam krzyżują się nasze spojrzenia i już wiem –nie potrzeba wiele tylko wyciągniętych ku sobie dłoni, by zbliżyć do siebie te dwa odległe krańce. W uszach dźwięczy mi jeszcze rzucone na pożegnanie : „My Was jeszcze odwiedzimy” i odbijająca się echem odpowiedź: „Będziemy czekać”
Dotrzymujemy słowa. Jest wczesna jesień kiedy tuż po skończonych zajęciach późnowieczorną porą pakujemy do samochodu siebie i ciasto pieczone gdzieś w studenckiej kuchni bez miksera i przepisu za to z dużą porcją ciepłych myśli i wspomnień. W niespełna dwie godziny później siedzimy z tym ciastem przy stole nad parującą kawą. Tylko to jedno puste krzesło namnaża wielokropki. A gdzie Pan Roman ? Pytam nagle. „Na podwórku”. Znajduję go w traktorze. Siedzimy razem w milczeniu. Obok mnie siedzi dwa razy starszy ode mnie mężczyzna, ojciec – bez syna, w jego oczach widzę łzy. Tych łez nie da się zapomnieć. „Przyjdzie Pan do nas ?”- pytam cicho „Bardzo na Pana czekamy” Chwilę potem jesteśmy już w komplecie. Oglądamy zdjęcia, rozmawiamy. Tuż za ścianą stoi puste łóżeczko i wciąż jeszcze niespakowane zabawki. Łzy płyną dalej tyle że już nie tylko z jednych oczu. I dobrze niech płyną, łzy te dzielone z innymi dzieją się jakby inaczej. Znajomość przekształca się w przyjaźń, miesiące w lata. Historia zza kilku par szklanych drzwi rezonuje w nas do dziś. To nie jest opowieść o umieraniu. To jest opowieść o tym , że niezależnie od tego kim jesteśmy najważniejszą rzeczą jaką zrobimy w życiu wcale nie musi okazać się jakiś zawrotny projekt, odniesiony sukces zawodowy, czy osobisty. Czasem tą najważniejszą rzeczą może być upieczone ciasto, wypita herbata, uściśnięta ręka lub po prostu wspólne słuchanie muzyki. Małe gesty , po których nic już nie jest i nie będzie takie samo. Kiedy w listopadowe wieczory zapalać będziemy lampki na grobach naszych bliskich, czy znajomych pamiętajmy, że tu nie kończą się te historie. Za każdą z nich stoją ludzie, którzy tu i teraz tęsknią i potrzebują nas bardziej niż kiedykolwiek. Bycie w żałobie nie jest zaraźliwe nie bójmy się więc  sięgnąć po telefon, napisać list, czy porozmawiać  i jak pisał ks. Jan Kaczkowski „Ćwiczmy mięsień bliskości”