niedziela, 13 października 2013

Dzień Dziecka Utraconego


Rok 2010

Mała wioska gdzieś na obrzeżach dużego miasta. Pks wlecze się niemiłosiernie. Niespecjalnie mi  to przeszkadza, niespecjalnie mi się spieszy. Pomału rozplątuje to co widziałam w ciągu ostatnich kilku dni. Tą pustkę która nabrała tak wyraźnego kształtu i koloru. Te cichnące rozmowy, które naprawdę da się usłyszeć. Po tamtych ulicach nadal jeżdżą samochody,  parkowe aleje nadal roją się od gaworzących w wózkach niemowląt, w tych malowniczych zakątkach nadal powstają fotografie tylko już z innymi bohaterami w tle. Tu słowa samotność wśród ludzi nabierają zupełnie nowego znaczenia. O tym, że odszedł wiem od ponad roku. Znów jest lato. Od tamtej chwili z jego mamą piszemy codziennie. O wspomnieniach, uczuciach o tu i teraz. Widujemy się rzadko, ale jednak. Kawa, herbata, spojrzenie w oczy, błysk świecy na jasnoszarym nagrobku, do domu. Odległość dzieli, ale nie oddziela. Ostatnie kilka dni spędziłam tutaj. Dotykałam jego miejsc, zapachów, chłonęłam dźwięki.
Kiedy czyta się o czymś z drugiej strony monitora jest łatwiej, jest bezpieczniej, kiedy zaczynasz tego dotykać to poraża, rodzi się niezgoda. Frustruje samotność, taka której nie da się zapełnić żadną obecnością. Albo inaczej frustruje samotność w samotności. Bo przecież to obrzeża dużego miasta. Tu jest wioska tylko kilka domów, ale tam kilka ulic dalej stoją bloki, centra handlowe, skupiska ludzi. Przecież niemożliwe jest żeby tam zupełnie niedaleko za kilkoma ulicami, nie było kogoś kto wie tak samo dobrze jak oni, kogoś kto też stracił, też pożegnał. Ale nikt nie zapuka do drzwi. Nikt nie naciśnie klamki od zewnątrz. Zaklęty krąg anonimowości. Brakuje miejsca spotkania, przestrzeni do bycia razem.

Wróciłam do domu. To trochę większa wioska w pobliżu innego dużego miasta. Siadam przy stole okno kuchenne wychodzi na cmentarz. I nagle dociera do mnie! Buntuję się przeciw rzeczywistości 60 kilometrów stąd ale tu jest podobnie. Ta sama pustka w tak wielu domach, ten sam krąg, ten sam brak. Wtedy po raz pierwszy myślę o 15 października. Wiem, że sama nie dam rady. Wiem, że niczego nie jestem pewna. Przeczesuje internet w poszukiwaniu jak największej ilości informacji.
Czytam: "Dzień Dziecka Utraconego obchodzony 15 października to Święto milionów rodziców na całym świecie. W Polsce od 6 lat przywędrował z USA za sprawą rodziców zrzeszonych wokół Stowarzyszenia Rodziców po stracie Dziecka Dlaczego www. dlaczego.org.pl" Czytam o 40 tysiącach poronień w Polsce rocznie i o 20 tysiącach dzieci zmarłych przed 18 urodzinami. Czytam o setkach tysięcy zniczy zapalanych przez przechodniów w pobliżu cmentarzy na całym świecie i różowo- niebieskich kokardkach przypinanych do ubrań na znak solidarności. Przeglądam informacje o mszach świętych w intencji dzieci utraconych w różnych miastach Polski, o wieczorkach poetyckich i spotkaniach balonikowych. Czytam, przeglądam i nie wiem już nic. 
A gdyby tak u nas? W naszym kościele? Ale czy mi wolno? Jak się za to zabrać? Jak zareagują ludzie? Czy ktoś w ogóle przyjdzie? Na wsi jest trudniej niż w dużym mieście, bo tu wszyscy się znają więc odpowiedzieć na takie zaproszenie pewnie jest trudniej. 
W internecie trafiam na blog niezwykłej kobiety. Opisuje tu swoje życie po stracie ukochanego synka. Pisze o zbliżającym się październiku. Czytam bloga od początku do końca - kilkakrotnie uderza w nim ból, uderza nadzieja. Czytam,płaczę, czytam, płaczę. W końcu rzutem na taśmę piszę maila do zupełnie obcej osoby z drugiej strony monitora. Piszę o szpitalu i o dzieciach które spotykam, piszę o Aniołkach, które spotkałam i o swoim pomyśle i o wątpliwościach o dużej porcji wątpliwości. Wyłączam komputer. Jeszcze nie wiem, że tam z drugiej strony monitora ktoś cierpliwie będzie czytał to wszystko, że odpisze, jeszcze  nie wiem, że poznam przyjaciela! OLU DZIĘKUJĘ! 
Po kilku dniach odbieram maila. Ola to pierwsza osoba, która usłyszała o moim pomyślę i pierwsza która napisała tak to może się udać! Gdyby nie to jej tak wtedy pewnie tego spotkania nigdy by nie było, ani tego ani kolejnych! Dostaję wiele cennych wskazówek i dużo pozytywnej energii do działania. Teraz  przede mną nielada wyzwanie muszę przekonać moich znajomych że warto, nie chcę na nich naciskać, chcę żeby to była ich - nasza decyzja. Wiem że sama nie dam rady! Podczas tamtej rozmowy głos grzęźnie mi w gardle. Spodziewam się że moi znajomi będą teraz zastanawiać się czy warto. A oni? Oni właśnie dyskutują o tym czy to powinno być wzruszające! Rozkładają mnie na łopatki są cudowni!!!!
Potem wszystko toczy się lawinowo! Pisze scenariusz Adoracji sprawdza go koleżanka która jest psychologiem, sprawdza Ola, ksiądz. Ktoś przygotowuje plakaty, ktoś ulotki z informacjami o miejscach udzielających pomocy po stracie dziecka, ktoś inny oprawę śpiewu. 15 października jesteśmy gotowi. W świątyni nie ma tłumów jest za to mała Biała Hostia - Okruszek Chleba, który wie . Przy ołtarzu płona świeczki pamięci. Płyną łzy, kłębią się  emocje. Udało się! Powstała przestrzeń odpowiedzieli ludzie!

Rok 2011
Kończą się wakacje. Zdaje sobie sprawę, że muszę podjąć decyzje, czy działać. Mam sporo wątpliwości tak naprawdę to wcale nie wiem czy tamto spotkanie komuś pomogło, czy coś komuś dało, czy jest sens. Stoję w pokoju. Na rękach trzymam małą Kruszynkę zawiniętą w różowym kocyku. Śpi spokojnie i uśmiecha się przy tym lekko. To moja siostrzenica, wyczekana, upragniona córcia chrzestna. I nagle dociera do mnie. Nam się udało! Księżniczka jest z nami cała i zdrowa. Chociaż początki ciąży były niepokojące. Pamiętam dobrze tamten strach, niepewność, tego nie da się wymazać! L. jest z nami, ale 40 tysiącom jej rówieśników nie dane się było urodzić. I właśnie dlatego nie wolno mi powiedzieć że mnie to nie dotyczy! Moje myśli biegną do strzępków zasłyszanych ostatnio historii gdzieś na plaży ktoś opowiadał śmierci jednej ze swoich córeczek bliźniaczek, ktoś inny  dzielił się przeżywaniem śmierci nastoletniego syna przyjaciółki, który właśnie przegrał z chorobą tak bardzo niespodziewanie, ktoś kto milczał dziesiątki lat nagle opowiedział o zmarłym synku, którego zabawki nadal stoją na szafie. Te historie posypały się jak grzyby po deszczu i jeśli wierzyć że nie ma przypadków to to właśnie nie mógł być przypadek. Podejmuję decyzję! Piszę do znajomych i po raz kolejny się nie rozczarowuje!!! Mam wokół siebie wyjątkowych ludzi! W dobie kiedy wszyscy narzekają na brak czasu, a media prześcigają się w pokazywaniu negatywnych postaw młodzieży, który zwieńczeniem jest zawsze hasło: "Ach ta dzisiejsza młodzież" obok mnie stoją młodzi ludzie którzy mają czas i wielkie serca! Nie umiem powstrzymać wzruszenia! Po raz kolejny dajemy radę - razem!

Rok 2012
Tym razem znajomi mnie wyprzedzają. Zanim zdążyłam otworzyć buzię słyszę: "Gosia ale robimy w tym roku 15stego?" Czy muszę pisać że po raz kolejny się wzruszam? Wiem, że wszyscy tego chcemy, wiem że ten dzień dla nas wszystkich jest ważny, że liczy się to że będziemy tam razem! Szukamy sposobu żeby dotrzeć z zaproszeniem do jak największej liczby rodziców. Zdaję sobie sprawę że jesteśmy ludźmi trochę "z zewnątrz", że tego nie przeżyliśmy, że do końca nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Namawiam na wywiad do gazetki parafialnej przyjaciółkę. Ona wie, oni z mężem rozumieją, aż za dobrze od 18 lat. Ciągle pamiętają o Synku i o Maluszka odeszłych przed narodzeniem, liczą lata i dni.Nie bardzo wiem jak i o co pytać. Rozmawiałyśmy o tym nie raz, ale czymś innym jest intymna rozmowa, kiedy ktoś wybiera miejsce czas i sposób, a czymś innym rozmowa sterowana- wywiad drukowany, który trafi do wielu odbiorców. K. jest niezwykłą kobietą z niezwykłą bezpośredniością i prostotą opowiada o bólu, rozłące, o miłości, która nie boli, boli tęsknota.  Tamtego dnia w kościele sercem widzę twarze wszystkich Aniołkowych Rodziców. Z przerażeniem odkrywam, że jest ich coraz więcej. Że dołączają do nich niektórzy z tych, których dzieci były jeszcze z nami podczas poprzednich październików. Świadomość czasem trudna do udźwignięcia....

Rok 2013
A dziś? Za dwa dni 15sty. Prawie wszystko gotowe, przed nami ostatnia próba i kolejne mam nadzieję (nie)ostatnie spotkanie. Myślami znów mocno jestem przy oddziale przy historiach, których tam dotknęłam. Tak naprawdę te spotkania to chyba mój sposób na bezradność. Kiedy jakiś maluch walczy na oddziale można zrobić wiele, wypełnić czas, spełnić marzenie,zorganizować imprezę charytatywną,  poprawić humor, przytulić, zmienić pieluchę. Wszystko to piękne, potrzebne i dobrze, że można, że czasem się udaje, że warto! Ale kiedy taki maluch odchodzi - wtedy nic już nie można. Zostaje bezradność, bo nie ma takiego działania, które miałoby moc sprawczą. Ale taka pustka w zakresie działania otwiera przed nami przestrzeń obecności. Nic nie robić- po prostu być. Nie mogę być przy wszystkich napotkanych na oddziale  rodzicach, których dzieci odeszły. Nie mogę chociaż bardzo tęsknię za nimi i za ich Anielskimi Pociechami. Ale mogę zrobić coś dla tych którzy są tuż obok, tu i teraz. Mogę współtworzyć przestrzeń spotkania i dyskretnie usunąć się w cień! I właśnie dlatego próbuję! I wciąż mam przy sobie cuuuudownych ludzi bez których nie dałabym rady!

Jestem! :-)

No tak faktycznie strasznie dawno mnie tu nie było. :-) Aż sama zdziwiona, że tyle czasu minęło! Ostatnio tygodnie uciekają mi wprost w locie błyskawicy mamy już połowę października! Od półtora miesiąca pracuję zawodowo. Pomału zaczynam się wdrażać, początki były ciężkie ale dzieci cuudowne!!! I chyba właśnie o to chodzi!!!! Po młu wpadam w rytm wyklarowuje się mój plan dnia i udaje mi się wrócić na oddział! No z małymi przerwami bo infekcje niestety skutecznie je wymuszają, no ale bezpieczeństwo maluchów najważniejsze!!! Tyle o mnie! Asiu dziękuję za mobilizację! :-) Następna notatka będzie już w temacie!