sobota, 12 kwietnia 2014

Do zobaczenia Drobinko!

W środę widziałyśmy się po raz ostatni. Szpitalna izolatka, spuszczone roletki nie wróżą niczego dobrego. Przy łóżeczku dwoje rodziców, nikt już nie zwraca uwagi na limity odwiedzin nikt nie wyprasza mnie kiedy wchodzę jako trzecia.  Nie wiele trzeba  żeby się domyślić jest źle.
Tlen, niska saturacja masa kręcących się lekarzy i pielęgniarek, pompa z morfiną, zwiększona dawka daje niewielki efekt - dramat. Drobinka o twarzy Aniołka i bezradni Święci z obrazków nad łóżeczkiem. A przecież jeszcze w piątek rozmawialiśmy o dalszym leczeniu. Jeszcze w piątek uśmiechała się i wyciągała do mnie rączki. Takie momenty są najtrudniejsze w pracy wolontariusza.  Zerkam przez okno, które wychodzi na ulice. Tuż obok przejeżdżają autobusy, pędzą samochody, toczy się życie, tuż obok w szpitalu umiera dziecko.
 Po godzinie wychodzę z oddziału. Wtapiam się w samochody i autobusy. Ta notatka jest chaotyczna, bo chaotyczne jest to co mam w głowie. Dzwoni telefon. Na łączach po drugiej stronie dziewczynka o tym samym, co Drobinka imieniu. Słyszę konkurs, pierwsze czytanie na rekolekcjach. Słyszę niepewność w dziecięcym głosiku : "Ale nie wiem czy dam radę, czy umiem" - "Dasz radę M."  Kto jak nie Ty! Właśnie Ty poradzisz sobie świetnie! - rozmawiamy chwile jest dobrze. 
Następny przystanek - herbatka u Babci Iny - nie wiem czy mam na nią ochotę siłę, ale wiem że ona tam czeka. Po chwili jestem już w kuchni, włączam czajnik, nastawiam wodę, siedzę nad parującym kubkiem z czerwonym makiem i słucham opowieści, którą znam już na pamięć, wiem jakie zdanie padnie za chwile, o co zapyta i co odpowiem. Ale Pani Ina przeżywa tą historie "po raz pierwszy" na nowo.
W głowie myśl w kółko ta sama : "ja tu piję herbatę, tam za kilkoma ulicami ktoś przeżywa najtrudniejsze z pożegnań" Tego dnia nie tylko Święci z nad łóżeczka są bezradni.

Do domu. Jadę do domu. Po drodze zahaczam jeszcze o spotkanie redakcyjne gazetki w planie maraton czytania JPII. Jaki temat wybierasz? Wśród haseł wyławiam tym razem bez chwili namysłu - cierpienie. "Nie ma już miejsc."- słyszę  "wybierz inne temat - inny dzień" "Miłosierdzie, sobota"-  odpowiadam choć daleko mi teraz do tego tematu. Tekstu, który mam przeczytać jeszcze nie widziałam. Zastanawiam się co się w nim ukryło - wierzę, że nie ma przypadków.

W końcu w domu. Pokój, łóżko, piżama. Łzy ciekną już same. Dlaczego złe rzeczy zawsze przytrafiają się dobrym ludziom? Może dlatego, że nie ma złych ludzi? Że choćby człowiek nie wiadomo co zrobił nigdy nie zasługuje na takie cierpienie. Na takie pożegnanie. Żeby tylko nie trwało to długo - myślę. Żeby już nie czuła bólu.
Piątek.
Zastanawiam się nad odwiedzinami Drobinki. Zastanawiam się czy wypada. Myślę o sobocie. A może dzisiaj po pracy jeśli dzieci wyjdą wcześniej. Postanawiam napisać smsa do Mamy Drobinki zapytać wprost czy mogę czy wolą zostać sami. Smsa napisać nie zdążę. Mama Drobinki napisze pierwsza: "Nasz a córeczka jest już w niebie" Odpisuję.
Niespełna godzinę później wychodzę z pracy. Świeci piękne słońce. Mama Drobinki marzyła żeby zabrać ją na spacer. Nie było to realne z racji obniżonej odporności po chemii. A każda infekcja mogła opóźnić kolejną serię i utrudnić leczenie. Nie poszły na spacer, nie powiodło się leczenie. Choroba odebrała im wszystko. Wszystko oprócz MIŁOŚCI. Wierzę, że właśnie ta miłość da im siłę by przetrwać i kiedyś za jakiś czas pójść dalej w nowe.
A Drobinka? Spaceruje pewnie teraz po Najpiękniejszym z Ogrodów. Pewnie na spotkanie wyszli jej Święci z obrazków nad łóżeczkiem. Pewnie ujęli ją pod rękę i powiedzieli "Chodź odpocząć"

sobota, 5 kwietnia 2014

Garść zdziwienia

Po pracy ląduję w mieście. Jestem umówiona na zakupy w pobliskim centrum handlowym z przyjaciółką. Spodziewa się dzidziusia, promienieje. Zaczynamy maraton po działach z ciuchami ciążowymi. Rozmawiamy o zmieniającej się sylwetce, o potrzebie czucia się dobrze w zupełnie nowej i trochę jakby nie swojej skórze. Wybieramy kremy i kosmetyki do pielęgnacji przyszłej mamy. Rozpływamy się nad miniaturkowymi ciuszkami w sklepach dla niemowląt. Rozmawiamy o 10 centymetrowej Kruszynce, która potrafi wywrócić życie do góry nogami. Dobra wywrotka. Kończymy lodami z dużą porcją owoców i jeszcze większą pogaduch.  Jest dobrze, bezpiecznie, kolorowo.

Stop klatka.
Szpital. Bezruch i cisza. Uśpione karetki stoją nieruchomo przy wejściu z napisem "Izba Przyjęć". Idę dalej betonową aleją, wzdłuż ciągnie się rząd samochodów - zgaszony silnik, wyłączone świtała, tu nawet samochody się nie śpieszą. Wyczekiwanie.
Oddział - znajome twarze, znajoma sala, labirynt nowych, zupełnie nieznajomych historii. Wtapiam się szybko opowiadam o zakupach o upolowanych butach już nie czuję się obca, jestem trochę stąd, trochę stamtąd, pełna łączność, obecność. Na sali Drobinka i hm Okruszynka? Bo jak nazwać 6 tygodniowe maleństwo? Rodzice okruszynki niewiele starsi ode mnie, urzekają mnie swoją otwartością, mimo, że ciężko mimo, że łzy płyną do oczu - poradzą sobie jestem tego pewna.

-w rezonansie Drobinki, za dużo miało być mniej, miało już nic tam nie być. Choroba nie daje za wygraną postępuje w zawrotnym tępię. Operacja odwołana - nie w tym stanie, nie teraz. "Może potem jeśli chemia zadziała zabieg będzie możliwy. Ale Państwo nie macie się czym martwić, możecie mieć kolejne dzieci." "Nie chcę kolejnego dziecka, jedno już straciłam, jedno urodziłam chore. Chce żeby Drobinka wyzdrowiała żeby wróciła do domu do starszego Brata." I tylko ta pierwsza osoba liczby pojedynczej namnaża wielokropki.  Poraża bezmyślność lekarza, specjalisty, kobiety, może matki.  "To nie Ty to nie Twoja wina, to stało się poza Tobą" - mówię cicho - więcej słów nie znajduję.
Nie mogę zrozumieć jak można tak bez ogródek, tak beznadziejnie bez sensu powiedzieć Rodzicom walczącego o życie dziecka , że będą mieli inne, że ono będzie zamiast, że mają je trochę jakby wymienić tamto za to? Czy to jeszcze próba nieudolnego pocieszania, czy efekt już tak przedmiotowego traktowania człowieka? Od diagnozy do diagnozy, od przypadku do przypadku od porażki do sukcesu.
Spotkałam wielu cudownych lekarzy wiele oddanych pielęgniarek. Ludzi o wielkim sercu i zaangażowaniu. I tylko czasem zadziwia, że takie sytuacje jak ta z wczoraj wciąż jeszcze się dzieją.