środa, 22 kwietnia 2015

Coś

Zabieram się do napisania tej notatki już od dłuższego czasu i jakoś niewiele mi z tego wychodzi. Czasem tyle chciałoby się opisać, że aż trudno znaleźć słowa. Czasem coś po prostu trudno nazwać, określić. Zacząć, zawrzeć pociągnąć.

Zacznę od środka, a może od tyłu. Centrum jest białe, delikatne i kruche. W centrum jest Chleb, Święty Chleb Hostia, szpitalna sala i łóżeczko, a w nim 4,5 letnia kruszynka, która czaruje mnie spojrzeniem - zakochana w niej od pierwszego wejrzenia chłonę kolejne chwile. Wchodzę zawsze pełna energii, uśmiechnięta, pewnym i wesołym krokiem. Jestem tu u siebie wiem dokładnie tu jest sala tu kroplówka tu dyżurka a tu fartuszek.
Popołudnie zaczyna się jak zwykle. Kolorowanki, wycinanki, kartki. Przy łóżku tata. Jeden z niewielu tych tatusiów z którym luźno mi się rozmawia. Z mamami jest łatwiej z mamami mam wprawę może kobieca nić porozumienia. Tatusiowie to wyższy stopień wtajemniczenia trochę krępacji i dystansu. Ale w tym przypadku jest inaczej. Tata zakochany w córeczce ( hm mamy coś wspólnego) dystansu nie stwarza, zagaduje, choć on chyba trochę też się krępuje. Przejmuję inicjatywę w końcu to ja jestem tu u siebie. Rozmowa toczy się swoim rytmem. Tata troskliwy, delikatny rysuje na kanapkach uśmiechnięte ketchupowe buźki. Córeczka mruga i ewidentnie kokietuje. Takiej kokieterii nikt by się nie oparł - nawet tata żołnierz.
Wizytę przerywa dźwięk dzwoneczka. Do sali wchodzi kapelan. Wspólna modlitwa, Komunia i milczenie wszystko na moment jakby zastyga. Wycisza się nawet Kruszynka. Jeśli do tej pory był jeszcze jakiś dystans to teraz znikł zupełnie.
.......................................................................................................................................................................

Mija kilka lat. Kruszynka wyrasta na dużą i silną dziewczynkę o ciemnobrązowych długich lokach. Uśmiech i kokieteria wzrasta wprost proporcjonalnie do wieku. Uśmiechnięte ketchupowe kanapki ustępują miejsca jajku sadzonemu na bekonie - sadzonemu z miłością.
Jak dobrze jest widzieć ich razem łapiących szczęście gdzieś pomiędzy szafkami.  Rosół z lubczykiem zrobił swoje. Zakochanie małżeństwa z ponad dwudziestoletnim stażem przeszło w stan permanentny. Uwielbiam na nich patrzeć. Często zastanawiam się jak nazwać to co widzę. Bo niby to wszystko takie codzienne i zwyczajne, a jednak jest w tym coś niedopowiedzenia. Swoboda, bezpieczeństwo, śmiech i ciepło. Ale to jeszcze nie wszystko. Jest coś jeszcze - no właśnie COŚ .

I znów powrót do Centrum, Białego, Kruchego i Świętego. Eucharystia z nimi nabiera innego wymiaru. Długi, smukły paschał wskazuje zwycięstwo, Zmartwychwstanie. Pieśń w tle wskazuje drogę: "W wieczerniku Apostołów tłum zjadł kolacje i zobaczył cud." Tak często szukamy cudów daleko w mądrych książkach, filmach, czy życiorysach świętych. Tymczasem one są tuż obok w naszej codzienności.
Cudem jest to, że oni SĄ
Cudem jest to, że TUTAJ w tym kościele są
Cudem jest sadzone jajko i szczęście łapane między szafkami
Cudem są wypowiadane codziennie od lat słowa: "Bądź wola Twoja"
Cudem jest jej uśmiech i jego dłoń
Cudem jest ich spokojny wieczór i buziak dawany na zgodę
I teraz już wiem jak nazywa się to co widzę.
Ktoś powiedział kiedyś , że "dom w Nazarecie to taki zwykły dom, w którym Najświętszy Sakrament biegał pomiędzy szafkami." Może to tu jest Nazaret?