sobota, 11 stycznia 2014

Dzika Róża

Budzik dzwoni o 5.00 rano. Szybka toaleta, makijaż, do auta. W pracy ląduję godzinę wcześniej, nurkuję w zakamarki książki o tajnikach kobiecości inaczej. Z dziećmi dzień mija szybko, gdzieś miedzy próbą jasełek, a realizacją programu. Wychodzę z przedszkola gotowa na pół gwizdka, z kubkiem od herbaty w ręku i płaszczem przewieszonym przez ramię prawie wybiegam na parking. Tam czeka już moja siostra. Podwozi mnie na przystanek. Nieprzypadkowy, potrzebny przypadek. Po chwili jestem już w autobusie, samochody, bloki, ulice mijają w zawrotnym tępię. Na poradnie wchodzę z uśmiechem od ucha do ucha, cieszę się że ich zobaczę. Po drodze na chodniku mijam kilku zupełnie obcych przechodniów, odwzajemniają moje uśmiechy, chyba myślą że to do nich się uśmiecham.
Widzimy się krótko 15 minut mija w zawrotnym tempie. Kwadrans dobra, kwadrans, którego tak bardzo potrzebowałam, nieważne że kwadrans było warto - dziękuję!
Biegnę dalej. Zatrzymuję się u Pani Iny. Dosłownie się zatrzymuję. Wpadam w miękką, jasnoszarą kanapę. Przy herbacie z dzikiej róży i herbatnikach chłonę opowieści sprzed lat. Przez chwilę staję się ich uczestnikiem, patrzę jej oczami. Matm kilkanaście lat i przez kuchenne okno z przerażeniem obserwuję jak kat publicznie ścina córkę koleżanki męża. Przechadzam się bezsilnie wśród tych wszystkich strat i próbuję nie utonąć.
Róża siedzi obok mnie. Jest bardzo kobieca. Ma promienną twarz i błękitne oczy. Ubrana w dopasowaną garsonkę, skrojoną jakby na miarę zaprasza delikatnością. Ta Róża nie ma kolców można się do niej po prostu przytulić. Po prostu przytulam Różę w 92 roku jej kwitnienia, a ciepłe krople rosy wsiąkają w mój rękaw. Jest cicho.

Po południu na spotkaniu opłatkowym przyglądam się dystyngowanym, starszym Panią. Jest wśród nich wiele naprawdę pięknych kwiatów, żaden jednak nie jest w stanie dorównać pięknością mojej Dzikiej Róży.
Macie takie Róże obok siebie? :-)

wtorek, 7 stycznia 2014

24/180

Jesteśmy rówieśniczkami. Zgodność w dacie dosięga 100% - dzień, miesiąc, rok dokładnie ten sam. 

Ja mam 24 lata, pracę którą lubię, przytulny pokój z masą kobiecych bibelotów i fotografii.

Ona ma 24 lata, dwójkę dzieci, za sobą  nieudany związek i pustą lodówkę.

Obie jesteśmy w stanie zmienić nasze życie o 180 stopni na dobre lub na złe.

Jej młodsza córeczka ma 4 latka i złowrogą diagnozę, która nie opuszcza jej na krok. Oboje z bratem są bardzo do siebie podobni. On jest 2 lata starszym rezolutnym dzieckiem- wielbicielem dinozaurów.  W dusznym, parnym pokoju na przybrudzonych ścianach kamienicy wisi cała kolekcja ich zdjęć i prac plastycznych. 
Dramat widać na pierwszy rzut oka. Od zobaczonych tam obrazów nie da się tak po prostu uwolnić, powracają, poruszają, przygaszają.
Świadomość oni- tam, ja teraz - tu nie pozostawia złudzeń, boli do cna. 
Załącza się szpiralka: zadzwonić, zadziałać, poprosić, przywieść, zawieść, dowieść, zrobić, zorganizować. Ale to poruszanie się po wierzchu, balansowanie po brzegu, bez wchodzenia głębiej do sedna. 
Powierzchniowe działanie budzi pytanie o sens. Dokąd? Na ile? Gdzie biegnie granica? Wypełniona lodówka kiedyś przecież się opróżni, ofiarowane ciuszki kiedyś staną się za małe, a zabawki stracą na adekwatności. To potrzebne aby przetrwać tu i teraz, ale to za mało!
Radykalne środki, mogą przynieść radykalne rozwiązania, nie zawsze pozytywne w skutkach. Ktoś kto straci motywację do walki, albo inaczej ktoś komu tę motywację zabiorą może więcej tej walki nie podjąć. 

Rozwiązanie przyniesie czas. Pośpiech jest tu złym doradcą.

Zastanawia coś innego jakaś taka nasz ludzka przerażająca skłonność do wyrokowania. Rzucamy: Krótkie cięcie tu, krótkie cięcie tam, nasze operacje przeprowadzamy szybko i bezboleśnie, byle nie poczuć, byle nie zakuło. Znieczulamy się upychając sytuacje w schematy, z których jasno odczytujemy to, co chcemy odczytać: "Rodzina nie rokuje, wpuśćmy tam specjalistów niech zrobią z tym porządek, przecież od tego są!" My umywamy ręce. Zupełnie jak ktoś 2000 lat temu. Pieścimy nasze śnieżnobiałe dłonie u kosmetyczek i manikiurzystek, wcieramy kremy i rozmaite specyfiki. Jesteśmy bezpieczni, jesteśmy spokojni i tacy czyści....
Szanowna Organizacjo, której nazwy nie będę tu wymieniać przez szacunek dla misji jaką za sobą niesiecie, przez ten szacunek pozwolę sobie zadać Wam jedno pytanie: Kto dał Wam prawo decydować o tym kto ma a kto nie szansą na zmianę swojego życia?
Obrazek, który namalowałam powyżej jest dość delikatny w porównaniu do stanu rzeczywistego to fakt. Można by nadać mu bardziej ostre kolory, bardziej wyraziste kształty, nazwać bardziej wprost to też fakt.
Ale prawdę mówiąc fakty są takie:
Dziś mam 24 lata i poukładane życie. Nie wiem co będzie za rok, dwa, pięć. Wierzę, że będzie dobrze. Ona nigdy się tej wiary nie nauczyła, jej nikt nie pozwolił uwierzyć." Musisz żyć z dnia na dzień, życie to marazm, bez nas sobie nie poradzisz. Trzymaj się nas kurczowo, dryfuj. Nigdy nie warz się popłynąć, bo utoniesz"- to przekaz, który słyszała. Chłonęła go każdą cząstką ciała przez skórę nozdrza, serce. Mówi się że każdy człowiek zasługuje na drugą szansę, ona wciąż czeka na tę pierwszą.
Mamy po 24 lata i skalę 180 stopni obrotu - na dobre lub na złe.
Łatwo oceniać kiedy jest nam cicho, ciepło i bezpiecznie. Łatwo, ale czy uczciwie?

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Drobinka

Wchodzę tam tylko na chwile, przelotem/ przypadkiem. Kolejność dowolna. Poszukuje patyczków kosmetycznych, które posłużą nam zamiast pędzelków do malowania farbami. Dziękuję, zabieram, wychodzę. Nie nie wychodzę. Stop klatka. Nogi wrastają mi w podłogę. Przytulona do mamusiowej piersi maleńka Drobinka pije mleko. Nie chcę wychodzić. Ale patyczki, oni tam czekają z farbkami. "Ja tu jeszcze do Was zajrzę- rzucam na odchodne - Właśnie się zakochałam". 
Zanoszę patyczki, malujemy obrazki. Za sprawą Oli naszej wolontariuszki na plastikowych słomkach pojawiają się kukiełki rodziny dinozaurów, jak mówi B: "Przepięknej mamy i silnego taty"- dziecięce spostrzeżenia potrafią być zadziwiająco trafne. Zabawa rozkręca się na dobre. Ola wpada w jej wir, ja? Ja zatrzymuje się gdzieś na  krawędzi, tak naprawdę od pół godziny jestem zupełnie gdzieś indziej. 
Wychodzę zostawiam dinozaury. Wracam do Drobinki. 
A zatem poznajcie Drobinkę! Ma 5,5 miesiąca, prześliczne imię na M., do którego mam słabość i szczęście oraz magiczny uśmiech. Jak na prawdziwą kobietkę przystało Drobinka kokietuje tymi swoimi uśmiechami wszystkich dookoła i jest przy tym - to też kobieca cecha- bardzo rozgadana- gaworzeniu nie może być końca!
W sali panuje przyjemny półmrok. Wtapiam się w niego. Na przeciwko mnie Mama z Drobinką. Nieśmiało zaczynamy rozmawiać. Nie właściwie nie nieśmiało, nie ma tam nieśmiałości nie tym razem. Mam wrażenie że trafiłam w moment kiedy słów nazbierało się tyle że po prostu trzeba je komuś opowiedzieć. Nie mówię dużo raczej słucham, chłonę zabieram ze sobą opowieść o 2,5 miesiącach leczenia o 5 kolejnych diagnozach o trudnej wierze w to że ta piąta jest wreszcie tą trafną. choć tak bardzo chciałoby się ją wymazać. Słucham o rzeczach, wózku, które trzeba będzie sprzedać, bo w zaistniałej sytuacji już się nie przydadzą - Drobinka przecież cały czas rośnie. Słucham o braciszku, który czeka w domu, o Bogu, który jest Powiernikiem nadziei. 
Słyszę: strach, niepewność, słyszę rozpacz - choć nienazwane jednak są.
Słyszę i jedyne, co mogę to usłyszeć.
Opowiadam o Perełce. Pierwszy raz pozwalam sobie opowiedzieć o inny dziecku rodzicowi, którego droga tu dopiero się zaczyna. Właściwie nie wiem dlaczego to robię - po prostu ten moment wydaje mi się tym momentem kiedy mogę.
Opowiadam o małej uroczej dziewczynce, której świat po 6 miesiącach zostaje obrócony w gruzy za sprawą bezlitosnej diagnozy. O miłości, którą da się ocalić i która może ocalić, o 4 latce, która dziś biega do przedszkola z wypiekami na twarzy i z zapałem próbuje przymierzać mamusiowe kreacje przed lustrem i o cudach które naprawdę się zdarzają!

I już wiem - ta opowieść to była dobra decyzja! Obrazki z wtedy i teraz nakładają się na siebie: "przypadkiem"-  przelotem - do celu!