niedziela, 24 maja 2015

Ciocia - mama

Nie pamiętam dnia w którym odeszła. Pamiętam duże ciężarówki z meblami które wjeżdżały na podwórko, ktoś chyba nawet powiedział że to od niej. I pamiętam, że siedziałam pod bzem, ale chyba nie było na nim liści ani kwiatów, nie mogło być - pora nie ta. Pamiętam mamę która płakała w pokoju i jakiś telefon, po którym zrobiło się jeszcze bardziej nerwowo.

Jakiś czas potem był ślub i przekaz : "Poznasz nową ciocię i dziewczynkę taką jak Ty." Spotkaliśmy się pierwszy raz pod jakimś budynkiem, może salką, może urzędem - nie pamiętam. Stali na schodach we troje.
- Mamo gdzie ta dziewczynka?
- Tam stoi. Chcesz , możesz iść się przywitać.
- Ale ja ich nie znam.
Idziemy razem. Podaję rękę i jestem zdziwiona. Jakaś duża ta dziewczynka i do tego mówi jakoś niewyraźnie.
Jako 4, 5 letniemu dziecku ciężko jest mi zorientować się o co tak naprawdę biega. Ta "mała dziewczynka"  to tak naprawdę dwudziestoparoletnia kobieta z głęboką niepełnosprawnością intelektualną. Córka cioci - jego drugiej żony.
Potem luka w pamięci, jakaś przerwa i cisza.
Mieszkają w małym mieszkanku na 5 piętrze wysokiego wieżowca. Ich troje i pies. Zaczepny i rezolutny kundelek. Mieszkanie po jej poprzednim mężu  małe i ciasne trochę zagracone meblami, rzeczami za to pełne sentymentu.
Któregoś dnia nie tak dawno - 2 może 3 lata temu w tym mieszkaniu pijemy herbatę. Na dworze jest gorąco i herbata średnio nadaje się na taką pogodę. Jemu upał nie służy więc ucina sobie drzemkę w sąsiednim pokoju. Siedzimy we dwie ja - świeżo upieczona studentka pedagogiki i ona kobieta po przejściach. " Jak to było z Twoją córką?" Nie wiem dlaczego właściwie zadaje to pytanie. Może kieruje mną ciekawość, może po prostu o czymś trzeba rozmawiać, a może już nauczyłam się pytać wprost. Pytanie otwiera księgę opowieści:
" Ona jest naszym drugim dzieckiem. Pierwszy był synek.Rodziłam go długo myślałam że z nią też tak będzie. Nie wezwałam od razu karetki. Wszystko poszło szybko, urodziła się w domu."
To już wtedy coś się stało?
"Nie. Mieliśmy szczęście. Rosła cała i zdrowa, aż do tamtego szczepienia. Wtedy wszystko się zmieniło. Pojechaliśmy do szpitala. Jeszcze wtedy wszyscy tam obiecywali nam że wszystko będzie dobrze, że ją wyleczą. "Będą Państwo mieli córkę jak marzenie". Mijały tygodnie i nikt nie umiał określić ile to leczenie jeszcze potrwa. Nie mogłam do niej wejść tylko co najwyżej popatrzeć przez szybę. Któregoś razu zobaczyłam w tej szybie moje dziecko kołyszące się obok łóżeczka z nosem nie wytartym od kataru. Poczułam, że muszę ją stamtąd zabrać. No i zabraliśmy ją. Co nie było takie proste. Jakiś młody lekarz pisał wtedy prace naukową jeszcze po naszym wyjściu nalegał żebyśmy oddali ją ponownie na badania, ale ja przecież obiecałam jej że już tam nie wrócimy."
I nie wróciliście. Zamyślam się. Patrzę na te dwie kobiety i już nie wiem o czym myślę.
- A Twój synek? Mówiłaś o synku. - pytam. Uśmiecha się. Jej wzrok pada na szafę. Próbuję za nim nadążyć, ale tam stoi tak dużo drobiazgów, bibelotów, że w zasadzie nie wiadomo na czym zawiesić oko.
- Do góry. Widzisz? - Patrzę i już widzę. Średniej wielkości motor zabawka.
- To jego. Miał 4 lata kiedy zachorował na to paskustwo. Mój mąż pracował w wojsku. Udało nam się trafić do najlepszego szpitala w mieście. Tam stosowali nową metodę. Dostawał kobalt.
- kobalt? Przecież to jest promieniotwórcze! - czuję, że na tą opowieść nie starczy mi herbaty. Robię kolejną już nawet nie przeszkadza mi że będzie gorąca. Słucham opowieści która toczy się tuż obok mnie, słucham do jak nieczułych i bezdusznych reakcji potrafi popchnąć człowieka strach, o własne zdrowie, o to by się przypadkiem nie zarazić. Słucham i zestawiam te obrazy z tym co widzę na oddziale i czuję ulgę. To tylko kilkadziesiąt lat, a jak wiele przez ten czas się zmieniło im plus. Jak zmieniły się możliwości medycyny, ale też świadomość zwykłych  ludzi. Nie wiem, czy gdyby urodził się i zachorował dzisiaj lekarzom udałoby się uratować mu życie. Patrząc na to co widzę na oddziale mam nadzieję, że tak. Ale nawet jeśli nie to im na pewno byłoby łatwiej przejść przez to piekło.
Po tamtej rozmowie widywaliśmy się jeszcze wiele razy. Wypiłam nie jedną herbatę w ciasnym mieszkaniu na 5 piętrze miejskiego wieżowca. Tamtą rozmowę schowałam, zabrałam ze sobą. Patrzyłam na jej kolejne małżeństwo z człowiekiem, którego znałam i kochałam i było mi z tym dobrze.
Patrzyłam jak opiekował się nią i jej córką i myślałam sobie, że bez względu na to jak wcześniej wyglądało jego życie to właśnie teraz był bohaterem. Bo zaopiekować się kobietą i jej niepełnosprawnym dorosłym już dzieckiem, zaopiekować się jej historią i wspomnieniami i wytrwać w tym zaopiekowaniu 20 lat to w dzisiejszych czasach bohaterstwo.
Ten bohater zgasł po cichu 2 tygodnie temu. Dziwnie było stać w zielonej alejce starego miejskiego cmentarza,gdzie na skrawku szarej, bezbarwnej ziemi tuż obok siebie zasnęli : mąż ojciec, syn i mąż przyjaciel. Tak wiele w gruzy obróconych szczęść na kilku metrach kwadratowych.
"I znowu zostałam sama." - dźwięczy w uszach jak bumerang, schowana rozmowa, gdzieś się odpakowuje.
Dobrze jest wiedzieć że mieli siebie. On podarował jej 20 lat spokoju i bezpieczeństwa, ona nam 20 lat z nim. Trudno o piękniejszy prezent.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz